Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility

„To jest po prostu mój nowy, prawdziwy dom”

Urodziłem się 9.04.1956 roku w Poznaniu. Miałem troje rodzeństwa. Rodzice pracowali zawodowo – mama w sklepie, a tata w rzeźni. Mieszkaliśmy w centrum Poznania, w starej kamienicy na drugim piętrze.

Dzieciństwo wspominam z przykrością – było mi bardzo ciężko. Tato okropnie reagował na moje kalectwo. Dawał mi odczuć, że jestem gorszy i nic nie znaczę. Nigdy nie zabierał mnie do swoich znajomych. Kiedy wychodzili z mamą, mnie zostawiali samego w domu. Wstydził się mojego kalectwa bardzo – najchętniej gdzieś by mnie schował. Proszę sobie wyobrazić, że gdy w domu była jakaś uroczystość, to ojciec potrafił mnie wyzywać przy gościach i traktować jak psa. A co na to goście? Przyznawali mu rację.

Mama próbowała stawać w mojej obronie, ale ojciec uciszał to wszystko. To był człowiek bardzo surowy, despotyczny, skory do kłótni. Mama się go bała. Wiele razy byłem świadkiem ich awantur.

Ze względu ma moje kalectwo nigdy nie chodziłem do szkoły – to nauczyciele przychodzili do domu. Ale nie radziłem sobie. Teraz wiem, że w tamtym czasie nauczyciele chyba zwyczajnie nie wiedzieli co ze mną robić. Nie lubiłem ich zresztą. Dobrze wspominam tylko katechetkę, która uczyła mnie religii. Była bardzo sympatyczna i miała bardzo dużo cierpliwości dla mnie. Nigdy nie krzyczała i bardzo dużo się uśmiechała. To ona nauczyła mnie katechizmu.

Do Pierwszej Komunii Świętej przystąpiłem 14 maja 1967 roku w Parafii św. Marcina w Poznaniu, a Sakrament Bierzmowania przyjąłem w roku 1968.

Moja sytuacja zmieniła się dopiero po śmierci taty. Wtedy zaczęliśmy z mamą jeździć na różne turnusy rehabilitacyjne i na rekolekcje. Poznałem tam fantastycznych ludzi, z którymi do dnia dzisiejszego utrzymuję kontakt. Był to też okres, w którym bardzo zbliżyliśmy się z mamą. Poświęcała mi dużo uwagi, ale przede wszystkim w domu zapanował spokój.

Z duszpasterstwem w kościele św. Rocha prowadzonym przez księdza Mateusza Misiaka zwiedziłem Paryż i Rzym. Jeździłem z nimi na różne, fantastyczne turnusy. To był zupełnie inny świat. Tam czułem się komuś potrzebny, zauważony …

Gdy stan zdrowia mojej mamy uległ znacznemu pogorszeniu postanowiliśmy znaleźć dla nas nowy dom. I znaleźliśmy go tutaj – u Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Wieleniu, gdzie jest mi bardzo dobrze i czuję tu się wspaniale. To jest po prostu mój nowy, prawdziwy dom.