„Jest mi tu dobrze…”
Urodziłam się 15 października 1927 roku w Pniewach. Moja rodzina to mama Zuzanna, tata Roman i starszy ode mnie o półtora roku brat Władysław. Rodzice przed wojną pracowali w folwarku.
Kiedy rozpoczęła się wojna miałam 12 lat. Pracowałam u Niemca w majątku. Praca była bardzo ciężka i wyczerpująca. Robiłam wszystko, co mi kazali: rąbałam drwa, czyściłam dachówkę, pracowałam przy zwierzątkach i w polu. Właściciel Masenbach był człowiekiem młodym, po trzydziestce. Wszystko zależało od jego humoru. Kiedy go nie miał bił mnie pejczem i krzyczał. Jedno trzeba przyznać – uczciwie płacił.. Latem do pracy wychodziłam o 6.00, a wracałam o 20.00, a zimą kończyłam pracę o 15.00. Pracowałam tam do końca wojny.
W tym okresie do szkoły nie chodziłam. Przed wojną ukończyłam tylko pięć klas szkoły powszechnej. W szkole mi się podobało. Najbardziej zapamiętałam nauczyciela, który uczył języka polskiego i historii p. Słowińskiego. Bił po rękach, ale mimo tego dobrze go wspominam.
Miałam 18 lat, gdy wojna dobiegła końca. Poszłam do pracy do Państwowego Gospodarstwa Rolnego, w którym przepracowałam 30 lat.
W 1956 roku wyszłam za mąż. Ślub odbył się w urzędzie stanu cywilnego w Pniewach. Z powodu ukrytych na początku wad męża, o których nie chcę tu mówić, a których nie mogłam zaakceptować rozstaliśmy się. W 1958 roku urodziłam córkę Teresę, którą wychowywałam sama. Było nam ciężko, ale dałyśmy radę, z czego jestem bardzo dumna. Tak mi życie płynęło – dom, praca, dziecko.
W 1982 roku przeszłam na zasłużoną emeryturę. Kiedy zachorowałam postanowiłam, że dalsze lata swojego życia spędzę w Domu Pomocy Społecznej prowadzonym przez Siostry Franciszkanki w Wieleniu. Jestem tu już 4 lata, jest mi dobrze, nie narzekam. Opieka jest wspaniała a ludzie życzliwi…