Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility

„Najprostsze, zatem słowo – DZIĘKUJĘ!”

Nazywam się Maria Magdalena, dla znajomych Marysieńka bądź Madziunia. Jestem 72 – letnią wdową, matką, babcią, prababcią i siostrą. Oto kartka z archiwum mojej biografii:

Do ósmego roku życia moje dzieciństwo było beztroską i sielanką. Jednak nad moją rodziną zaczęły zbierać się czarne chmury – szczęśliwe dotąd życie pękło jak bańka mydlana. Powodem tego wszystkiego był powrót ojca ze szpitala po operacji. Wyrok – ślepota. W domu zapanował płacz, ból i wielki żal. W tamtych czasach była to sytuacja nie do opanowania. Jednocześnie nasze warunki mieszkaniowe były w opłakanym stanie. Mieszkaliśmy w chlewie, w którym podłoga była klepiskiem obłożonym dywanami z odzysku. Nie było ogrzewania, wody, toalety, a przede wszystkim prądu. Żyliśmy tak do czasu mojej matury. Po śmierci dziadków, którzy pomagali nam finansowo, nasza sytuacja bytowa pogarszała się z dnia na dzień. Jakby tego wszystkiego było mało, codzienne preludium mojego ojca brzmiało: „jestem Wam niepotrzebny, nie widzę dla siebie miejsca, jestem dla Was ciężarem”. Trwało to wszystko do świąt Bożego Narodzenia. W tym czasie ja, uczennica drugiej klasy szkoły podstawowej zostałam poproszona przez mamę o pomoc w opiece nad ojcem. To jednak przerosło moje możliwości, jako jeszcze małej dziewczynki. Ojciec był trzęsący się, nieogolony, brudny. Złapałam go za koszulę i spytałam ,,Czy kochasz nas i mamę? Jeżeli chcesz to zostaw nas i popełnij tak oczekiwaną przez siebie eutanazję”. Wówczas ojciec wstał, przytulił nas i powiedział, że nigdy więcej nie usłyszymy od niego słów lamentu. To był jeden z dwóch najpiękniejszych dni w moim życiu. Drugim był mój ślub, gdzie ojciec drżącą ręką postawił mi na czole znak krzyża, a ja skojarzyłam to z kadrem z filmu Krzyżacy, jak Jurand tuli swoją Danusię.

Rodzice włożyli bardzo duży wkład w nasze wykształcenie. Ojciec zawsze powtarzał, że nauka jest kluczem do życia. Dlatego po zdaniu matury wyjechałam do Poznania, aby dalej zdobywać wiedzę. Początki były dla mnie bardzo trudne. Brak środków finansowych zmusił mnie do poszukiwania pracy. Znalazłam ją tylko ,,na chwilę”, a w rzeczywistości przepracowałam w banku ponad 30 lat. Przeszłam przez wszystkie szczeble kariery zawodowej. Nagle zatrzymała mnie choroba uniemożliwiając objęcie stanowiska zastępcy dyrektora. Poznań dał mi dużo dobrego. Wyszłam za mąż, urodziłam trzech synów. Pierwsza tragedia – śmierć dwuletniego Przemysława. Moje szczęśliwe życie rodzinne trwało 16 lat. W 25 rocznicę naszego ślubu – 8 czerwca pochowałam mojego męża. Stojąc nad mogiłą znienawidziłam wszystko i wszystkich. Miałam żal do męża o to, że zostawił mnie samą. Po tych przeżyciach mój stan psychofizyczny był słaby. Zaczęłam chorować… Przeprowadziłam się do Trzcianki. Najgorszą dla mnie chorobą jest teraz cukrzyca, która nie boli, ale niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze. Zaćma i amputacja lewej nogi spowodowały brak możliwości do samodzielnej egzystencji.

Zostałam skierowana do Domu Pomocy Społecznej w Wieleniu. Jestem bardzo wdzięczna personelowi zakonnemu i świeckiemu za okazaną pomoc i opiekę. Jestem bardzo wdzięczna pracownikowi socjalnemu, który bardzo mi pomaga – Pani o imieniu Karolina, która jest moimi oczyma i rękoma. Najprostsze, zatem słowo – DZIĘKUJĘ!

Na zakończenie pozdrawiam wszystkich Mieszkańców naszego Domu.