Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility

„Wszystko jest tak, jak mówiła Mama”

Moja historia zaczyna się w 1960 roku na Ukrainie. Nie znam swoich biologicznych rodziców. Urodziłem się z dziecięcym porażeniem mózgowym i moja matka porzuciła mnie w szpitalu. Po kilku tygodniach wzięła mnie do siebie moja przybrana mama, która pracowała w szpitalu jako sprzątaczka. Naradziła się z mężem, wiedziała, że jestem chory… oni nie mieli własnych dzieci. Dalsza rodzina początkowo zainteresowana, widząc ile jest ze mną kłopotów, stopniowo zaczęła wycofywać się z pomocy. Zostali tylko oni: mama i ojciec. Ojciec “zaglądał” do kieliszka i mama coraz mniej mogła na niego liczyć, w końcu się rozstali.

Mama miała liczną rodzinę w Polsce. Kiedy miałem około 2 lat, już tylko ze mną, wyjechała do Jeleniej Góry. Podjęła pracę, a mną opiekowała się cioteczna babka, która z nami zamieszkała. Mama zaczęła mnie intensywnie leczyć i rehabilitować, mimo, że jeden z profesorów w Poznaniu powiedział, że jestem skazany na wózek i nic się już nie da zrobić. Wtedy to nawet jeszcze nie miałem wózka i mama nosiła mnie na plecach. Do szkoły chodziłem w szpitalach i sanatoriach, a w domu miałem nauczanie indywidualne. Umiem czytać, pisać i rachować. W międzyczasie zmarła babka, a reszta rodziny też się wykruszyła – zostaliśmy we dwoje z mamą. Tak było do 1992 roku, kiedy zostałem sam. Mama zmarła na raka nerki. Przez rok byłem jeszcze w domu. Moi sąsiedzi znaleźli mi opiekunkę, samotną kobietę z dwójką dzieci w wieku szkolnym. Ona źle się mną opiekowała, a właściwie to robiły jej dzieci. W końcu z powodu nieuwagi spłonął mój dom. Ledwo zdążyliśmy w nocy uciec. Spłonęło wszystko, nawet mój wózek inwalidzki.

Opieka społeczna umieściła mnie początkowo w Lubomierzu koło Jeleniej Góry. Potem byłem w Zgorzelcu w państwowym domu pomocy. W końcu trafiłem do Wielenia, spełniając życzenie mojej mamy. Ona będąc coraz starszą, przygotowywała mnie do umieszczenia w domu opieki i interesowała się gdzie są takie placówki i jakie są w nich warunki. Już chorując przyjechała do Wielenia, a po powrocie powiedziała mi, żebym po jej śmierci starał się o umieszczenie właśnie tutaj. Opowiadała mi o tym domu, a kiedy tu przyjechałem było tak, jak mówiła mama. Przyjęli mnie tu bardzo serdecznie. Wszyscy się mną interesowali, zawsze mogłem liczyć na pomoc. Wtedy byłem i nadal jestem bardzo zadowolony z warunków, opieki i … z ludzi. ja w domu tego nie miałem, żyłem skazany na swoje towarzystwo, choć lubiły mnie dzieci i dorośli. Często jednak byłem sam. Mama pracowała, długo nie miałem wózka… Moim światem było radio, telewizja i kilka płyt, które puszczałem na adapterze jaki dostałem od mamy na Pierwszą Komunię Świętą. To wypełniało mi czas.

Tutaj bardzo sobie cenię towarzystwo ludzi. Lubię się pośmiać, pożartować, potrafię się cieszyć z tego co mam, staram się nie narzekać. Tutaj wydoroślałem, nauczyłem się doceniać ludzi. Tylko martwię się, że z wiekiem staję się coraz bardziej uciążliwy i zależny. Mam poczucie, że więcej potrzebuję, niż jestem w stanie dać. W pewnym stopniu jest to dla mnie przykre, ale też, tym większą czuję wdzięczność za opiekę.