„Nie jestem już sama”
Urodziłam się 04 marca 1925 r. w Głęboczku, w województwie tarnopolskim. Ojciec początkowo pracował w sklepie, później został leśniczym-gajowym, jak jego ojciec, a mój dziadek. Dziadek miał pod swoją opieką lasy należące do Sapiehów. Bardzo lubił swoją pracę i wykonywał ją z wielkim zaangażowaniem oraz poświęceniem przez 40 lat. Mama zajmowała się domem i wychowaniem mnie i o 7 lat młodszego ode mnie brata. Niczego w domu nam nie brakowało. Już samo moje nazwisko wskazywało na to, że w życiu mi się powiedzie – nazywałam się Wesoła.
Jednak życie i mnie doświadczyło. Tata zmarł w wieku 38 lat, a gdy ja skończyłam lat 14 – wybuchła wojna. Musieliśmy opuścić leśniczówkę i zamieszkać w ,,cyganach”. Żyjące dotąd obok siebie narody Polaków i Ukraińców, które tworzyły niejednokrotnie rodziny, zaczęły się nienawidzić i walczyć ze sobą. Dochodziło do wielu ludzkich tragedii, o których nawet nie chcę mówić…
W czasie wojny trafiłam do łącznictwa w Konspiracyjnej Armii tworzonej przez Panią Wasilewską. Do jej końca przebywałam w Warszawie. Miasto było bardzo zniszczone, wszędzie ruiny i zgliszcza – straszny, przygnębiający widok. Jednak nawet wśród zburzonych budynków odradzała się miłość, nadzieja i wiara. Do częściowo ocalałych budynków chodziliśmy na nabożeństwa. Wkrótce zaczęła się odbudowa. Trafiłam następnie z moją rodziną do Sokołowa, gdzie dostaliśmy niewielkie gospodarstwo rolne. Dużo w nim pomagałam mamie i dziadkowi. Byłam już dorosłą kobietą i za namową dziadka wyszłam za mąż. Zamieszkaliśmy w Śmieszkowie. Moje małżeństwo było dość trudne. Większość prac wykonywałam sama, mąż miał osobowość ,,lekkoducha”. Urodziło nam się dwoje dzieci, najpierw syn Edziu, później córka Stasia.
Stanisława została nauczycielką i zamieszkała w Szamotułach, Edziu ukończył Technikum Rolnicze i został kierownikiem PGR. W 1985 r. przeprowadziliśmy się do domu który kupiliśmy w Czarnkowie. Gospodarstwo w Sokołowie przepisaliśmy synowi. Edziu ożenił się i dał mi dwie wnuczki. Jako małe dziewczynki spędzały u mnie wakacje, teraz żyje już tylko jedna z nich, ale chyba o mnie zapomniała – nie odwiedza mnie, nie dzwoni…
Moje dzieci też już odeszły z tego świata. Gdyby nie mój bratanek i jego żona Jola, nie miałabym nikogo. Jestem już bardzo schorowana i niejednokrotnie proszę Pana Boga żeby mnie wezwał do siebie. Ale to widocznie nie mój czas. . . .
17 maja przyjechałam do Wielenia i jestem bardzo wdzięczna za to, że są ludzie którzy się mną zajmują, otaczają swoją opieką, spełniają wszelkie potrzeby i że nie jestem już sama.